WROĆ

19 maja 2021

Podróże międzyplanetarne a podbój Kosmosu

10.11.2021

Dark Ages of the Universe

James Webb Telescope niedługo znajdzie się w Gujanie Francuskiej i zostanie wyniesiony na orbitę okołoziemską przez rakietę Ariane. Naukowcy wiążą ogromne nadzieje z tym cudem inżynierii astronomicznej. Budowany przez ostatnie dwie dekady, kosztujący miliardy dolarów JWT ma średnicę zwierciadła blisko trzykrotnie większą od teleskopu Hubble i według przewidywań astronomów, pozwoli nam zbliżyć się z obserwacjami Wszechświata o kolejne kilkaset milionów lat świetlnych bliżej do Wielkiego Wybuchu. Naukowcy mają nadzieję, że ta ogromna rozdzielczość pozwoli zaobserwować najstarsze formacje materii, bliskie temu co powstawało we wczesnym etapie rozwoju Wszechświata, zwanym Dark Ages.

Jest wiele dowodów na to, że Wszechświat zaczął się 13,8 mld lat temu od wydarzenia nazwanego przez naukę jako Wielki Wybuch (Big Bang), w wyniku którego powstała ultra-gorąca kula materii (tzw. zupy pierwotnej) o prawie nieskończonej gęstości. Wszechświat natychmiast zaczął gwałtowną ekspansję, poprzedzoną niebywale krótkim okresem rozszerzania inflacyjnego z prędkością równą prędkości światła, po czym wyhamował i dalej rozszerzał się już ze stale malejącą prędkością, tak jak dzieje się to obecnie. Jedną sekundę po Wielkim Wybuchu Wszechświat miał wymiar stu sześćdziesięciu trylionów kilometrów i średnią temperaturę ok. 10 miliardów st. C. Po ok. 400 tys. Lat, miał średnicę wynoszącą ok. 10 milionów lat świetlnych, a jego temperatura spadła do ok 3000 st. C. Wtedy stał się przeźroczysty i światło zaczęło się rozchodzić na wszystkie strony - dzisiaj możemy je obserwować jako tzw. „mikrofalowe promieniowanie tła. 

W tym okresie, przestrzeń wypełniała jednorodna „zupa” cząstek o wysokiej energii, promieniowanie, oraz głównie atomy wodoru i helu. Wszechświat nie miał jeszcze żadnej struktury. W miarę jak Wszechświat się rozszerzał i stawał się coraz zimniejszy, tzw. zupa pierwotna zmniejszała swoja gęstość, aż w końcu temperatura spadła do poziomu, że wszystko stało się czarne, nie emitowało już energii w paśmie widzialnym.

Zaczęło się coś, co astronomowie nazywają Wiekami Ciemnymi (Dark Ages) Wszechświata. Mieszanina cząstek z której się wówczas składał nie była jednorodna i grawitacja zaczęła powodować, że małe obłoki gazu zaczęły się przyciągać i stawały się coraz gęstsze. Te lokalne zagęszczenia materii spowodowały, że Wszechświat stracił swoją jednorodność, a miejsca o podwyższonej gęstości stały się „zarodkami” , z których powstało później wszystko to, z czego składa się dzisiaj Wszechświat.

Epoka nazywana Dark Ages zakończyła się, gdy powstały pierwsze gwiazdy i galaktyki, które zaczęły emitować swoje własne światło widzialne. Nie wiemy dokładnie kiedy to nastąpiło, astronomowie szacują, że mogło to być od kilkuset milionów do nawet miliarda lat od Wielkiego Wybuchu.

Obecne teorie bazujące na tym, jak grawitacja powoduje powstawanie struktur we Wszechświecie zdominowanym przez Ciemną Materię (Dark Matter) sugerują, że najpierw powstały małe obiekty – gwiazdy i grupy gwiazd. Z nich powstały później galaktyk karłowate, oraz te większe, jak nasza Droga Mleczna. Pierwsze gwiazdy były obiektami ekstremalnie różnymi od tych późniejszych. Były o milion razy jaśniejsze, ale miały krótki okres życia. Wypalały się szybko, zostawiając po sobie Czarne Dziury o masie stu mas Słońca, które według przewidywań naukowców mogły później stać się zalążkami pierwszych galaktyk.

Astronomowie mają nadzieję, że przy pomocy nowego teleskopu James Webb, który wkrótce zostanie wyniesiony na orbitę, będą mogli zaobserwować to, co działo się w okresie Dark Ages. To bardzo ważny w historii rozwoju Kosmosu etap, ale jego ślady są niezmiernie trudne do wykrycia. W porównaniu z obserwowanymi obecnie obiektami takimi jak gwiazdy i galaktyki, te, które powstały w czasie Dark Ages były bardzo małe, i z powodu ekspansji Wszechświata oddalone są obecnie od Ziemi miliardy lat świetlnych. Dodatkową trudnością jest to, że te obiekty były otoczone mgłą gazu, pozostałego w procesie ich powstawania, który zaabsorbował znaczną część ich światła.

Krzysztof Więckiewicz

 

05.05.2021

Pomówmy o idei, będącej podstawą niezliczonej literatury i filmów sci-fi, stanowiącej źródło inspiracji dla twórców i marzycieli zafascynowanych jej pięknem. Mowa tu o idei  podróży międzygwiezdnych, a może nawet międzygalaktycznych. 

Literatura sci-fi oraz filmoteki pełne są utworów, których podstawowym elementem jest możliwość przemieszczania się pomiędzy poszczególnymi gwiazdami lub nawet galaktykami w czasie możliwym do przetrwania dla organizmów ożywionych, które jak wiadomo mają ograniczony czas życia. Mówiąc podróż, zakładamy oczywiście, że podróżnikami będą ludzie, lub inni przedstawiciele życia inteligentnego, czyli opartego na białku, którego jak na razie jesteśmy jedynym, znanym nam przykładem.

Zacznijmy jednak od bardziej przyziemnych spraw. Mam na myśli podróże międzyplanetarne w naszym układzie słonecznym. Ostatnio ludzkość fascynuje się podróżami na Marsa. Uznaliśmy, że Księżyc został już zdobyty, i że trzeba sobie postawić ambitniejsze zadanie, jakim jest kolonizacja planety Mars. Wszystkie te działania określane są z dumą jako Podbój Kosmosu, co budzi zachwyt u niezorientowanych w temacie, i uśmiech politowania wśród tych, którzy spróbowali zrozumieć choćby skalę proporcji tych zdarzeń. Bo trzeba tu jasno powiedzieć, że kolonizacja Marsa z podbojem Kosmosu nie ma nic wspólnego.

Mars, jako jedna z najbliższych nam planet układu Słonecznego, to tylko nasz bliski sąsiad, a granice Kosmosu zaczynają się tam, gdzie kończy się grawitacyjne oddziaływanie Słońca, a niektórzy nawet powiedzą, że dopiero poza naszą Drogą Mleczną, z czym ja osobiście się zgadzam. Mars to nie jest żaden Kosmos, tak jak Zalew Zegrzyński pod Warszawą nie jest Wielkim Jeziorem Niewolniczym.

Ale zostawiając na boku te różnice wynikające z perspektywy patrzenia na pewne sprawy, trzeba zapytać: komu te loty na Marsa są potrzebne i po co my się właściwie staramy tam dostać? Odpowiedź jest bardzo prosta: nikomu nie jest to potrzebne, za wyjątkiem grupy nawiedzonych hobbystów, którzy zrobili z tego swoją misję życiową i przy pomocy lobbystów i polityków, starają się przekonać nic nie rozumiejącą gawiedź, czyli podatników, że warto na ten cel wydać ich ciężko zarobione i odprowadzone w postaci podatków pieniądze. Oprócz nich, głęboko zakamuflowane i schowane w ukrytej szufladzie zakulisowej polityki, znajdują się prawdziwe powody natury militarnej, o których celowo mówi się niewiele, lub w ogóle. Bo to właśnie uzyskanie przewagi militarnej nad przeciwnikami i zdobycie dominacji nad światem to prawdziwy powód tych wszystkich, określanych mianem Podboju Kosmosu działań. Większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy, ale taka jest prawda, a to, że będziemy kolonizować Marsa, że szukamy tam dla ludzkości nowych możliwości rozwoju, że wreszcie chcemy tam znaleźć ślady życia, to tylko bajeczki dla naiwnych. Taka nowa forma wiary w coś, co podobnie jak religijne mity, ma zafascynować ludzkość i odwrócić jej uwagę od prawdziwych problemów na Ziemi.

Po pierwsze, Marsa nigdy nie skolonizujemy. Dopóki Ziemia jest naszym domem, nie ma ani takiej potrzeby, ani możliwości żeby to zrobić. Ale zanim ten pomysł porzucimy, upłynie wiele lat i odda za tę ideę życie wielu naiwnych astronautów, którzy w nią uwierzą tylko po to, żeby się przekonać, że to niemożliwe.

Mars i jego niegościnne środowisko, tak odmienne od ziemskiego, nigdy nie staną się dla nas możliwością rozwoju, jeśli już, to raczej możliwością szybkiej zagłady. To pułapka, w której odda życie wiele osób tylko po to, żeby się ostatecznie pozbyć tej iluzji. Człowiek powstał na Ziemi i został w naturalny sposób przez ewolucję przystosowany do warunków, jakie na niej panują. My i nasze przetrwanie jesteśmy od tych warunków zależni, a na Marsie nigdy takich nie stworzymy. Bajanie o możliwości „terra-formingu”, czyli zmiany marsjańskiej atmosfery i upodobnienie jej do ziemskich warunków to czcze marzenia, które się nigdy nie ziszczą. Powinniśmy się raczej zająć stanem Ziemi i degradacją środowiska, do jakiej dopuściliśmy w pogoni za tak zwanym rozwojem cywilizacyjnym, który był głównie napędzany niepohamowanym dążeniem kapitalizmu do osiągania jak największych zysków. Za które teraz wszyscy płacimy. Jeśli ktoś tego nie widzi, to tym gorzej dla niego i dla tych, którzy w te brednie o rzekomym postępie uwierzą.

Natomiast rzeczywiście ważnym pytaniem jest to, czy znajdziemy na Marsie ślady życia? Bardzo możliwe, że tak i to byłoby coś, co mogłoby przynajmniej przynieść jakąś korzyść ludzkości. Korzyść, polegającą na osłabieniu niekorzystnego wpływu systemów religijnych na politykę i podważeniu zaufania do głoszonej przez religię antropocentrycznej iluzji, jakoby życie na Ziemi było czymś wyjątkowym, a jedyną rolą Człowieka jest wypełnianie zadań, postawionych mu przez jego Stwórcę.

Jeśli znajdziemy w wodach podskórnych Marsa, lub w lodzie pozostałym po tych wodach, jakieś ślady życia biologicznego, to będzie to dowód na powszechność życia w całym Kosmosie, a Człowiek zostanie pozbawiony statusu perły w koronie Stworzenia. Stanie się czymś, co mogło i co prawdopodobnie wydarzyło się w wielu miejscach Kosmosu, w których pojawiły się odpowiednie warunki. A jak wiemy z ostatnich badań, takich egzoplanet jest w naszej galaktyce bardzo dużo. Nie ma powodu, żeby na nich również nie powstało życie, w tym jego inteligentne formy.

Takie podejście pozwoliłoby człowiekowi na nowo określić swoją rolę we Wszechświecie i postawić przed ludzkością nowe, zupełnie odmienne od tych, którymi kierowaliśmy się przez tysiąclecia, zadania. Pomogłoby nam zrozumieć, że Ziemia i to co się na niej znajduje, nie jest naszą własnością i nie wolno nam robić na niej co nam się tylko podoba, kierując się na dodatek wymyślonymi przez nas samych bredniami o spełnianiu rzekomej Boskiej woli i posłannictwa Stwórcy.

Najwyższa pora wziąć odpowiedzialność za stan naszej planety na siebie i nie tłumaczyć się tym, że jakiś Bóg dał nam ją we władanie i że możemy sobie ją kształtować w dowolny sposób. Otóż nie możemy, wystarczy się rozejrzeć i popatrzyć co z tego wyszło. Jesteśmy na krawędzi katastrofy ekologicznej i sami zapoczątkowaliśmy kolejny proces wymierania gatunków. To nie my mamy o tym decydować, najwyższa pora się obudzić.

Wracając do podróży międzyplanetarnych – pomijając ich celowość lub jej kompletny brak, jak kto woli – trzeba powiedzieć, że z punktu widzenia dostępnej nam technologii są to jedyne podróże pozaziemskie, znajdujące się w zasięgu naszych aktualnych możliwości. Planety układu słonecznego ze względu na ich relatywnie małe odległości od Ziemi są definitywnie w naszym zasięgu. Ale podróże na te obiekty nie ma nic wspólnego z podróżowaniem w Kosmosie, trzeba to sobie wreszcie uświadomić. I nie powtarzać nieświadomym tego masom, że próbując dolecieć na Marsa, podbijamy Kosmos. Bo to nieprawda.

Zanim zaczniemy mówić o podróżach międzygwiezdnych, warto sobie zdać sprawę z tego, o jakich odległościach mówimy. Najbliższa Słońcu gwiazda, a właściwie składający się z trzech składników układ gwiazd Alfa Centauri, znajduje się w odległości około 4.5 lat świetlnych od nas. Dla uzmysłowienia sobie tej odległości wystarczy powiedzieć, że gdyby sonda kosmiczna Voyager 1 leciała prosto w jej kierunku, to dotarcie do Alfa Centauri zajęłoby jej 75000 lat…

Jeśli idzie o podróże międzygalaktyczne, to wygląda to jeszcze gorzej. Najbliższa nam Galaktyka Andromedy znajduje się około 2.5 miliona lat świetlnych od nas... Szkoda nawet fatygi na przeliczanie czasu potrzebnego na dotarcie do jej granic za pomocą obecnie nam znanej, i powiedzmy sobie szczerze, prymitywnej techniki rakietowej. Zanim byśmy tam w ten sposób dolecieli, to po naszej ziemskiej cywilizacji najprawdopodobniej nie byłoby już nawet śladu. Gdybyśmy nawet poruszali się z prędkością światła, co jest oczywiście niemożliwe, to zajęłoby nam to 2.5 miliona lat… I to nie uwzględniając czasu potrzebnego na rozpędzenie statku i hamowanie przed osiągnięciem celu.

Te dwa, proste przykłady wyraźnie pokazują nam nasze aktualne możliwości i dobitnie obnażają naszą naiwność w opowiadaniu o podboju Kosmosu. Nic takiego nie będzie, jesteśmy przywiązani do Ziemi jak chłop pańszczyźniany do swojej zagrody. I nie dajcie się nabierać na opowiastki, że dopiero zaczęliśmy nasza przygodę z Kosmosem i że wkrótce dokonamy odkryć, które nam to umożliwią.

Nie, nie dokonamy nic takiego, bo jest to na razie niemożliwe i jeszcze długo takie dla nas pozostanie.

Krzysztof Więckiewicz