17.12.2021
„Człowiek nie jest niczym innym, jak tylko produktem łańcucha przyczyn niezmierzających do jakiegoś konkretnego, zaplanowanego i jasno określonego celu. Jego pochodzenie i rozwój, jego nadzieje i lęki, miłości i przekonania, są tylko wynikiem przypadkowego i zupełnie chaotycznego tańca atomów i ich wzajemnej translokacji. Żadne uczucia, bohaterstwo, największa nawet intensywność myśli i doznań, nie może przedłużyć ludzkiego życia poza jego grób, a nieuchronnym przeznaczeniem wysiłków człowieka, mierzonych wiekami jego pracy, jego oddaniem i inspiracją ludzkiego geniuszu niedzielnego popołudnia, jest zginąć w czeluściach układu słonecznego. Cała świątynia ludzkich osiągnięć musi nieuniknienie zniknąć kiedyś pod gruzami Wszechświata – to wszystko jest bezdyskusyjne i tak pewne, że żadna filozofia, która to odrzuca, nie może mieć nadziei przetrwania… Tylko opierając się na tych bezwzględnych prawdach i na mocnym fundamencie nieugiętej desperacji, można bezpiecznie zbudować podstawy wyzwolonej z lęku istnienia ludzkiej duszy…”.
Bertrand Russell, przekład K.Wieckiewicz
10.12.2021
Kolejny głos w dyskusji na temat religii. Tym razem wypowiada się Christopher Hitchens
"Nie jestem nawet ateistą tak mocno, jak jestem antyteistą. Nie tylko uważam, że wszystkie religie są różnymi wersjami tej samej nieprawdy, lecz jestem również przekonany, że wpływ kościołów oraz efekty religijnej wiary są autentycznie szkodliwe. Rewidując fałszywe twierdzenia religii nie liczę na to – jak co niektórzy sentymentalni agnostycy zdają się pragnąć – że będą one prawdziwe. Nie zazdroszczę wierzącym ich wiary. Z ulgą podchodzę do tego, że ta cała opowieść jest złowrogim bajkopisarstwem; życie byłoby nędzne, gdyby to co wierzący utrzymują faktycznie miało miejsce".
Christopher Hitchens
Szkoda, że ten pogląd nie jest podzielany przez większość ludzi. Tylko dlatego, że indoktrynacja religijna z którą mamy do czynienia od wczesnych lat dzieciństwa powoduje, że zaczynamy wierzyć w tę bajkę, i w końcu bajka staje się naszą prawdą o świecie. Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka...
Krzysztof Więckiewicz
17.11.2021
"Why I Am Not a Christian" - Bertrand Russell, cytaty.
"W czasie tzw. wieków wiary, gdy ludzie bez zastrzeżeń wierzyli i stosowali zasady religii Chrześcijańskiej, pojawiła się Inkwizycja, która spaliła na stosach miliony niewinnych kobiet podejrzanych o czary, oraz stosowała w imię religii każdy rodzaj okrutnych tortur, w stosunku do podejrzanych o praktyki heretyckie.
Każdy krok w kierunku rozwoju humanitarnych uczuć, każde złagodzenie prawa kryminalnego, każdy krok w kierunku ograniczenia wojen, lepszego traktowania ludzi kolorowych, złagodzenia lub odrzucenia niewolnictwa, lub jakiejkolwiek zmiany zasad moralnych społeczeństwa, były zawsze odrzucane i potępiane przez zorganizowane kościoły świata. Religia Chrześcijańska, tak jak jest zorganizowana w swoich kościołach, zawsze była i wciąż jest największym wrogiem postępu moralnego na świecie.
Religia jest głównie oparta na strachu. Jest to strach przed nieznanym, i głębokie poczucie potrzeby posiadania kogoś, kto stoi za nami, pomagając w problemach życiowych. Lęk jest podstawą religii – lęk przed nieznanym, przed przegraną, wreszcie przed śmiercią. Lęk jest ojcem okrucieństwa i dlatego religia i okrucieństwo idą ze sobą ręka w rękę.
Różnica pomiędzy doktryną kościoła, a nauczaniem jego założyciela, jest zrozumiała. Jak tylko absolutna prawda zawarta w naukach proroka zostaje odkryta i zaakceptowana, natychmiast pojawia się grupa ekspertów, którzy interpretują te nauki, zdobywając władzę jako ci, którzy maja klucz do tej prawdy. Jak wszystkie uprzywilejowane kasty, używają tej władzy do swoich własnych celów. Są oni jednak dużo gorsi, niż inne uprzywilejowane kasty, bo zamiast utrwalać w niezmienionej formie nauki proroka, zawierające absolutną i niezmienną prawdę, dokonują jej manipulacyjnych interpretacji, stając się w ten sposób wrogami intelektualnego i moralnego postępu.
Cała koncepcja Boga pochodzi ze starożytnego, orientalnego despotyzmu. Jest to koncepcja niegodna wolnego człowieka, czyniąca z niego niewolnika.
Mój osobisty pogląd na religię jest zgodny z poglądem Lukrecjusza – uważam religię za zaraźliwą chorobę zrodzoną z lęku i za główne źródło niewypowiedzianych cierpień zadanych ludzkości.
Tym, co tak naprawdę motywuje ludzi do wiary w Boga nie są argumenty intelektualne, przemawiające rzekomo za koniecznością Jego istnienia. Większość ludzi wierzy w Boga, ponieważ od dzieciństwa byli do tego przyzwyczajani. Indoktrynacja religijna jest głównym powodem wiary.
Głównym wkładem religii w rozwój cywilizacji jest ujednolicenie chronologii w postaci wprowadzenia kalendarza, który powstał w Egipcie przy okazji prób przewidywania zaćmień Słońca. Pozwoliło to na dokładne określanie terminów kolejnych zaćmień, co było powszechnie wykorzystywane jako dowód potęgi kasty kapłańskiej i jej bliskich związków z Bogiem Słońce.
Żadnych innych korzystnych oddziaływań religii na rozwój cywilizacji poza tymi dwoma, nie dostrzegam.
CDN
Tłumaczenie autora
Krzysztof Więckiewicz
Fragment powieści - „Obcy. Nieznane stany świadomości”
„Cała ludzka obyczajowość, wierzenia, poglądy, moralność i zasady postępowania, mają ten sam, jeden rodowód, który można krótko i bardzo lakonicznie określić jako drogę „od Zeusa do Chrystusa”.
Pomijając oczywiście inne znane postaci, występujące na przestrzeni tysiącleci w stworzonych przez ludzi mitach i wyrosłych na ich gruncie religiach i systemach wierzeń.
Uparcie tworzymy te bajki, próbując zagłuszyć w sobie dręczący nasze „dusze” kompleks kosmicznego sieroty. Kogoś, kto został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, a potem opuszczony przez swojego Stwórcę i pozostawiony na łasce okrutnego losu. To nas przeraża najbardziej.
Ta samotność i strach przed tym, że wszystko ma swój koniec i niczego nie da się przewidzieć. Ta przerażająca przypadkowość. To właśnie strach przed nią każe nam trzymać się nadziei, że On nas nie opuścił, że interesuje Go nasz los i to jak przeżywamy dane nam życie.
Chcielibyśmy wierzyć, że jest ktoś, kto tym wszystkim kieruje, i ma jakieś oczekiwania, na podstawie których osądza nas sprawiedliwie i daje nagrody za dobre sprawowanie, a karze za złe.
Ciekawym paradoksem jest to, że uważamy się za dzieci Boga, któremu oczywiście przypisujemy konkretną płeć, przedstawiając go zawsze jako mężczyznę, a trywializując, jako brodatego starca spoglądającego na ludzi sponad chmur. Ale zawsze mężczyznę...
Te patriarchalne poglądy miały i ciągle mają bardzo praktyczne znaczenie dla rozwoju waszych struktur społecznych. Dają wyraźną przewagę mężczyznom, co od tysiącleci jest przez nich bezwzględnie wykorzystywane. Wszyscy kapłani większości znaczących religii to mężczyźni, bo przecież Bóg też jest mężczyzną.
Nie zastanawiało was przypadkiem, kim była wasza mamusia? Bo przecież wystarczy rozejrzeć się wokoło, żeby zobaczyć, że w tej całej, pięknej, otaczającej nas przyrodzie, do zapoczątkowania życia potrzebna jest mamusia i tatuś. Sam tata, niestety nie wystarczy – zażartował.
Dlaczego zatem ów Bóg, który was ponoć stworzył na swoje podobieństwo, nie obdarzył mężczyzn umiejętnością dawania życia, tak jak On to zrobił?
Dlaczego potrzebna jest do tego kobieta?
Skąd się wzięła ta zmiana koncepcji?
A przecież dualizm i symetria są w przyrodzie dominujące. Kobieta – mężczyzna, anioł – diabeł, materia – antymateria, zło – dobro, białe – czarne, można tak wyliczać w nieskończoność...
Dlaczego zatem uparliście się wierzyć, że macie tylko ojca? Nie chcielibyście mieć mamy? Nie pomyśleliście przypadkiem o tym, że matka, gdybyście ją mieli, nie opuściła by was, tak jak on?
Matki są dobre, rzadko opuszczają swoje potomstwo. Cierpliwie znoszą niedogodności macierzyństwa. Z ojcami bywa różnie, jak widać...
Ktoś ze środka sali roześmiał się nerwowo. Wykładowca spojrzał w jego stronę i po krótkiej chwili wrócił do przerwanego wykładu.
– Trzeba przyznać – kontynuował – że miewacie też swoje dobre chwile. Jeden z was, powiedział kiedyś:
„ Człowiek nie jest niczym innym, jak tylko produktem łańcucha przyczyn, nie zmierzających do jakiegoś konkretnego, zaplanowanego i jasno określonego celu. Jego pochodzenie i rozwój, jego nadzieje i lęki, miłości i przekonania, są tylko wynikiem przypadkowego i zupełnie chaotycznego tańca atomów i ich wzajemnej translokacji.
Żadne uczucia, bohaterstwo, największa nawet intensywność myśli i doznań, nie może przedłużyć ludzkiego życia poza jego grób, a nieuchronnym przeznaczeniem wysiłków człowieka, mierzonych wiekami jego pracy, jego oddaniem i inspiracją ludzkiego geniuszu niedzielnego popołudnia, jest zginąć w czeluściach układu słonecznego.
Cała świątynia ludzkich osiągnięć musi nieuniknienie zniknąć kiedyś pod gruzami Wszechświata – to wszystko jest bezdyskusyjne i tak pewne, że żadna filozofia, która to odrzuca, nie może mieć nadziei przetrwania...
Tylko opierając się na tych bezwzględnych prawdach i na mocnym fundamencie nieugiętej desperacji, można bezpiecznie zbudować istnienie wyzwolonej z lęku istnienia ludzkiej duszy...”
Na sali panowała cisza.
– Niektórych te prawdy załamują – podsumował przytoczoną wypowiedź tajemniczy wykładowca. Wolą oddawać się dziecinnym marzeniom i złudzie religii. Ci zaś, którzy je zaakceptują, osiągają wolność i spokój. Stają się świadomą swojego istnienia częścią Wszechświata. Niestety, dotyczy to tylko nielicznych..."
CDN...
Krzysztof Więckiewicz
Potrzeba religii – syndrom kosmicznego sieroty.
Cieszą mnie reakcje czytelników na pewne tezy, zawarte w moich książkach. Szczególnie mocno wydaje się poruszać niektórych z Was moje podejście do spraw wiary, religii, i tego co jest ich istotą, czyli problemu istnienia Boga.
Mówiąc ściśle, chodzi tu o problem czysto filozoficzny, dotyczący domniemanego istnienia wszechpotężnego Stwórcy, który dał rzekomo początek temu, co nazywamy Wszechświatem, a co w wyniku jego sprawczej siły, sami możemy teraz podziwiać. Ważne jest tutaj uświadomienie sobie, że ani istnienia, ani tym bardziej nieistnienia Boga naukowo udowodnić się nie da, a co za tym idzie, dylemat ten na zawsze musi pozostać nierozstrzygnięty, o czym należy pamiętać. Co nie znaczy, że nie można o nim rozmawiać.
Ludzie wierzący, z definicji wybrali wiarę jako czynnik rozstrzygający ten problem. Z tej racji są niejako w korzystniejszej sytuacji – wystarczy uwierzyć, żeby wiedzieć wszystko. Niewierzący, a zwłaszcza zadeklarowani ateiści, mają trudniej. Droga do ich przekonań prowadzi przez niełatwy teren racjonalnego myślenia. Muszą z trudem przebijać się przez całą wiedzę o materialnym Wszechświecie, jaką ludziom udało się zgromadzić na przestrzeni wieków, a zwłaszcza ostatnich kilku dekad lawinowego rozwoju Kosmologii. Dopiero gdy to zrobią, mogą świadomie dokonać wyboru.
Ale ten wybór jest również oparty na pewnym micie, w tym przypadku micie wiary w rozum i racjonalne myślenie, który oczywiście też nie stanowi dowodu w sensie naukowym. Tak więc wydaje się, że filozoficzny problem istnienia, bądź nieistnienia Boga, musi na razie pozostać w sytuacji patowej.
Dla tych, którzy zdecydowali się jednak wybrać drogę wiary, mam następujące pytanie:
Czy Bóg, w którego wierzą, jest według nich bytem wewnętrznym w stosunku do Wszechświata, który stworzył, czy raczej bytem zewnętrznym, obserwującym z zewnątrz dzieło swojego stworzenia? To trudne pytanie o poważnych konsekwencjach.
Bo jeśli Bóg jest wewnętrzny w stosunku do stworzonego przez siebie Wszechświata, to musi być jego częścią, co rodzi logiczne pytanie o to, kto w takim razie stworzył Boga?
A jeśli uznamy, że Bóg jest zewnętrzny w stosunku do Wszechświata, to w jaki sposób komunikuje z nami swoje zamiary w stosunku do nas i skąd możemy cokolwiek o nim wiedzieć?
Zakładając oczywiście, że cudów nie ma i jeśli Bóg stworzył nasz Wszechświat, to jego też muszą obowiązywać istniejące w nim prawa fizyki, również te, dotyczące szybkości przepływu informacji. Ten paradoks wyraźnie wskazuje na niespójność w rozumowaniu wierzących i wynikającą z niej potrzebę niezachwianej wiary, która jako jedyna, tę niespójność może pozornie usunąć.
Niestety, jak wiadomo, nawet najsilniejsza wiara nie jest żadnym dowodem.Na co wierzący zazwyczaj odpowiadają – co to za wiara, która potrzebuje dowodów…
Taka postawa jest charakterystyczną cechą ludzkości. Wierzą w coś, czego nigdy nie widzieli, opierając się wyłącznie na mglistych przeczuciach i związanych z nimi emocjach, nie potrzebując żadnych dowodów. Czy naprawdę nikogo z wierzących to nie dziwi?
Można stąd wyciągnąć wniosek, że to nie wiara w Boga jest najważniejsza, tylko religie, które Go opisują, i które uzurpując sobie prawo do tajemnej wiedzy, ten stan wiary wywołują. I tu dopiero pojawia się prawdziwy problem.
Wojny religijne toczone od tysiącleci w celu udowodnienia czyj Bóg jest potężniejszy, bazują na mechanizmie podsycania nienawiści do ludzi, którzy mają inne poglądy na sprawy wiary... A proces polegający głównie na prowadzeniu wojen i zwalczaniu innych niż nasze poglądów, przez eliminację tych, którzy je głoszą, nazywamy dumnie rozwojem cywilizacji...
Co za paradoks. Rozwój przez doskonalenie technik zabijania współbraci... Oto smutna historia cywilizacji…
Podobnie jak wielu podobnych mi ludzi, zdołałem uwolnić się od takiego pojmowania roli ludzkiego gatunku we Wszechświecie. I nie mogę powiedzieć, żeby to, co ludzkość w ten sposób osiągnęła, napawało mnie dumą. Raczej przerażeniem... Moja wizja Wszechświata jest zupełnie inna. Religie nie są mi w ogóle potrzebne do szczęścia. Uważam je, podobnie jak wielu racjonalnie myślących ludzi, za szkodliwy dla ludzkości nonsens. Co nie czyni ze mnie od razu ateisty, jak można by sądzić.
Prawdziwy ateizm wymaga bowiem wielkiej pracy, wielu lat przemyśleń i ich głębokiej analizy. Ale wynikające z niej wnioski są jednoznaczne. Jeszcze do tego nie doszedłem, chociaż bez wątpienia w tym właśnie kierunku zmierzam. Póki co, nie wierzę tylko w koncepcje Boga, szerzone przez panujące na Ziemi religie, w tym zwłaszcza katolicką. Protestanci nie są aż tak bardzo dogmatyczni i może dlatego budzą trochę większe zaufanie. Oni wierzą w Boga, podczas gdy katolicy wierzą w religię. A to jest zupełnie inna historia.
Czy mogę zatem z pełnym przekonaniem powiedzieć, że nie wierzę w istnienie Stwórcy tego całego zjawiska, jakim jest Wszechświat? Oczywiście, że nie. Tak jak nie mogę powiedzieć, że w niego wierzę – ja po prostu nic o Nim nie wiem, bo wiedzieć nie mogę. Podobnie jak nic o Nim nie wiedzą ci wszyscy, którzy tak chętnie podkreślają swoją żarliwą wiarę, powołując się przy tym na różne święte księgi zawierające ponoć tę jedyną i niepodważalną prawdę...
Dawno przebrnąłem przez tę nużącą lekturę z czystej ciekawości poznania. Niestety, nie znalazłem tam nic, poza ludzkim bajaniem chorej z emocji wyobraźni. To tylko piękne i często groźnie brzmiące bajki. Gdybym miał ustawić te wszystkie święte księgi na półce regału, to wcisnąłbym je gdzieś pomiędzy bajki o Królewnie Śnieżce i Sierotce Marysi, to według mnie ta sama kategoria... Z całym szacunkiem dla tych, którzy uparli się, żeby traktować je jako źródło wszelkiej mądrości i drogowskaz dla swojego życia. Na mnie to nie działa, bo gdyby Wszechświat był tak prosty, jak to w tych świętych księgach opisano, to wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej... Ale nie wygląda i dlatego musiałem zacząć szukać odpowiedzi na moje pytania w innych źródłach, niż religijne baśnie. A to jest zupełnie inna droga. I zmienia wszystko...
Nie mam nic przeciwko ludziom, którzy w te bajki uwierzyli, chociaż uważam ich poglądy za infantylne i wynikające wyłącznie z niedouczenia i braku podstawowej wiedzy na temat Wszechświata, w którym mają szczęście się znajdować. Znam takich wielu i w większości są oni bardzo przyzwoitymi ludźmi. Ale jak w każdej grupie społecznej, trafiają się też pomiędzy nimi zwykłe kanalie, ludzkie drapieżniki gotowe na każde draństwo, w czym ich infantylna wiara wydaje się im zupełnie nie przeszkadzać...
Pomimo mojego braku wiary w religijne dogmaty i wbrew temu, co mi niektórzy zarzucają, doceniam pewne walory z nimi powiązane. I z takim samym smakiem jak najwięksi gorliwcy katolickiej wiary, wcinam co roku wigilijny barszczyk z uszkami i pierogi z kapustą. I zapewniam tych, którzy to suponują, że nie odlałbym się w Kaplicy Sykstyńskiej ani nie nasrałbym w meczecie. Ale nie dlatego, że uważam te miejsca za święte, bo tak nie jest. Nie robi się takich rzeczy, bo po prostu nie wypada, to jest kwestia kultury, a nie wiary... I z żadnym Bogiem, bez względu na to, czy on istnieje, czy nie, nie ma to nic wspólnego.
Mam do Ciebie, drogi Czytelniku mojej powieści, wielką prośbę.
Jeśli dojdziesz do tego miejsca, to nie siadaj natychmiast do komputera i nie pisz szybko odpowiedzi napakowanej inwektywami. Szkoda twojego czasu, bo na mnie nie robi to wrażenia. Przeczytaj raczej to wszystko, co napisałem do końca. Dokładnie, zdanie po zdaniu, bez pośpiechu, a potem jeszcze raz, od początku... I dopiero jak to wszystko dobrze przetrawisz i przemyślisz, zastanów się i napisz do mnie. Bo nie moge się oprzeć wrażeniu, że moje teksty czytasz pobieżnie, po łebkach, nie próbując nawet zrozumieć o co mi w nich chodzi i zwracając uwagę tylko na to, co Ci się w nich na pierwszy rzut oka nie podoba...
A teraz mam propozycję małego eksperymentu psychologicznego. Wyobraźmy sobie następującą, hipotetyczną sytuację: Na Ziemi lądują przybysze z Kosmosu, przedstawiciele wysoko rozwiniętej pozaziemskiej cywilizacji.
Trzeba tu zaznaczyć, że już sam fakt, iż to oni przybyli do nas, a nie my do nich, może świadczyć o tym, jak bardzo zaawansowani są w rozwoju technologicznym w porównaniu z nami... To wcale nie jest niemożliwy scenariusz. Jest tylko bardzo mało prawdopodobny, ale może się zdarzyć. O tym, iż nie jesteśmy sami w Kosmosie, jest przekonana ogromna liczba osób na Ziemi, do których ja również należę. I którym zdarzyło się coś, czego nie można inaczej wyjaśnić.
Załóżmy na dodatek – co wcale nie jest takie pewne – że owi Kosmici przybyli do nas w celach pokojowych, bez złych zamiarów. I przekazują nam następujące informacje: - Ludzie pojawili się na Ziemi dzięki wysoko zaawansowanym eksperymentom w dziedzinie inżynierii genetycznej, prowadzonym przez Kosmitów przed kilkoma milionami lat na jednym z gatunków małp człekokształtnych. Od tamtej pory, Kosmici śledzili regularnie nasz rozwój i ingerowali w strukturę naszego genomu jeszcze kilkakrotnie, aż do momentu powstania w pełni ukształtowanego gatunku Homo Sapiens. A potem pomagali nam w rozwoju raczkujących ziemskich cywilizacji, aż do chwili gdy stanęliśmy solidnie na nogach i już nic nie zagrażało naszej ekspansji na Ziemi. Po tym okresie pozostały różne, wyśmiewane dzisiaj przez oficjalną naukę przekazy o Bogach przybywających z przestworzy na latających maszynach, czy liczne, naskalne rysunki postaci, przypominających kosmitów, itp...
Teraz ci Kosmici odwiedzili nas znowu, tylko po to, żeby skorygować nasze wypaczone pojęcie o początkach życia na Ziemi i pochodzeniu Człowieka, oraz – jako, że czują się za nas odpowiedzialni – ostrzec przed tym, co nam zagraża, jeśli tego nie zrobimy... Bo jak twierdzą, zaszliśmy trochę za daleko i niestety, w złym kierunku. Naruszyliśmy według nich delikatny balans potrzebny do utrzymania na Ziemi warunków niezbędnych do naszego istnienia i wydajemy się tego nie dostrzegać. I co najgorsze, w naszym pędzie do rozwoju, okazaliśmy się być najgroźniejszym szkodnikiem, jaki kiedykolwiek pojawił się na Ziemi. Zupełnie nieoczekiwanie, sami dla siebie staliśmy się największym zagrożeniem. Nasz arsenał jądrowy wielokrotnie przewyższa ilość potrzebną do całkowitego unicestwienia życia na naszej planecie. Wystarczy, że jeden z psychopatów obdarzonych przez nas taką władzą naciśnie czerwony guzik… Czego nie można wykluczyć...
Kosmici próbują nam również uświadomić, że oprócz tych narzędzi autodestrukcji, grożą nam jeszcze kolizje z asteroidami, potężne rozbłyski gamma pochodzące z wybuchów supernowych, erupcje korony słonecznej, działalność wulkaniczna i tektoniczna Ziemi, a także pomijane przez nas śmiercionośne formy życia w postaci nowych, nieznanych nauce wirusów i patogenów.
Wywołane nimi zdarzenia mogą bardzo szybko spowodować wymarcie większości gatunków, w tym ludzi.
Ale ku ich zdziwieniu, my nadal zachowujemy się tak, jakbyśmy tego nie dostrzegali. Zamiast poświęcić się rozwijaniu technologii mogących ochronić nasz gatunek przed potencjalnymi skutkami tych kataklizmów, zajmujemy się tak zwanym „rozwojem gospodarczym”. Ma na celu jedynie ekspansywną eksplorację zasobów naszej planety i związaną z nią produkcję wszelkich, przeważnie niepotrzebnych ludziom śmieci, oraz powiązany z ta produkcją wzrost dochodów małej, ale agresywnej grupy producentów, osiągany kosztem nieświadomych tego mas.
Dowiadujemy się też od Kosmitów, że wszystkie religie i związane z nimi święte księgi to nic innego, niż zwykłe bajki, wymyślone przez ludzi dla innych ludzi, i że z żadnym bytem nazywanym przez nas Bogiem, nie mają nic wspólnego.
I że to wszystko, w co od tysięcy lat ludzie z takim uporem wierzą, to kompletna bzdura.
Według nich, Boga wymyśliliśmy sami, wyłącznie ze strachu przed nieuniknioną śmiercią i życiem w obojętnym na nasze losy Kosmosie.
A Kościół widziany jako instytucja, to tylko banda bezwzględnych hierarchów, pasożytujących od wieków na naiwnych, nawiedzonych biedakach, którzy w uwierzyli w Boga opisanego przez ich religię.
Dowiadujemy się również, że Kosmici, mimo że są cywilizacją starszą od nas o miliony lat, nadal nie wiedzą skąd wziął się ten cały Wszechświat, a nawet oni sami.
I że już dawno przestali tłumaczyć to sobie religijnymi mitami, tylko cierpliwie próbują zbliżyć się do tajemnicy ewentualnego Stwórcy, badając największe dzieło jego stworzenia, czyli ożywione formy energii i materii występujące w Kosmosie.
Poznanie Boga, a nawet tego, czy On w ogóle istnieje, na zawsze pozostanie według nich poza zasięgiem każdej istoty, której byt jest związany z istnieniem jakiejkolwiek formy energii, lub równoważnej jej materii ożywionej i obdarzonej świadomością istnienia.
Bóg pozostanie bezpiecznie ukryty za granicą nieskończoności Wszechświata, która jest granicą nieprzekraczalną dla każdej, znanej im formy istnienia.
Życie, a zwłaszcza jego inteligentne odmiany, są najdoskonalszą postacią w jakiej może istnieć materia. I uważają, że za wszelką cenę należy je chronić, co stało się głównym celem ich cywilizacji.
Długo trwało zanim to zrozumieli i nauczyli się tak właśnie postępować.
Dowiadujemy się też od nich, że różne formy życia są powszechne we Wszechświecie. Życie jakie znamy jest fenomenem, opartym na pewnych samopodtrzymujących się reakcjach chemicznych, występujących w związkach opartych głównie na węglu.
Jest to możliwe dzięki spontanicznie syntezującym się w pewnych warunkach, tajemniczym cząstkom, zwanym przez nich „zarodkami życia”. Ich struktura nie została dotychczas zbadana, bo nawet oni, mimo tak rozwiniętej technologii, nie mogą sobie z tym poradzić. Kosmici nie wiedzą, skąd one się biorą i jaki jest mechanizm ich powstawania, wiadomo tylko, że one istnieją. Badając je i chroniąc, próbują odgadnąć tajemnicę stworzenia.
Świat w którym żyjemy, jest według nich, z natury materialny.
Coś takiego jak dusza, albo świadomość istnienia, rozwija się tylko w pewnych, wysoko zorganizowanych organizmach, zdolnych do abstrakcyjnego i logicznego myślenia, i istnieje w nich dopóki trwa ich życie. Nie można ich wyodrębnić ani przekazać dalej...
Nie ma czegoś takiego, jak życie po życiu, reinkarnacja, zmartwychwstanie, czy wędrówka dusz. Nie ma nieba, ani piekła. Czyśćca tym bardziej...
I nie ma cudów. Mogą być tylko rzeczy, których jeszcze nie potrafimy wyjaśnić na gruncie znanych nam aktualnie praw fizyki, obowiązujących w naszej części Wszechświata... Ale to tylko kwestia czasu.
Istoty, którzy bazują na biologicznej formie istnienia opartej na białku, mogą mieć tylko jedno życie, po którym zostaje garstka kosmicznego pyłu, zapewniającego nam jedyną prawdziwą nieśmiertelność bytu, rozumianego jako wieczne trwanie atomów w coraz bardziej rozszerzającej się pustce Wszechświata.
I tylko od nas zależy, co z naszym życiem zrobimy, zanim się to stanie...
Można oczywiście tę świadomość życia przedłużyć, zmieniając biologiczną formę podtrzymującej je energii na jakąś bardziej trwałą, ale dopóki żyjemy w realu trójwymiarowej przestrzeni cząstek barionowych, te sposoby są dla nas niedostępne i jeszcze długo takie pozostaną.
A teraz teoretyczne pytanie do Ciebie, drogi Czytelniku.
Zakładając, że to co opisałem zdarzyło się naprawdę, i gdybyś dowiedział się tego od tych, którzy nas stworzyli, jak zareagowałbyś na to, w co do tej pory święcie wierzyłeś i uważałeś za nienaruszalny fundament Twoich przekonań?
Czy zmieniłoby to Twoje podejście do religii i do Boga?
Czy nadal trwałbyś w swoich starych przekonaniach i starał się udowodnić przybyszom z Kosmosu, że nie mają racji?
A może, jak prawdziwy, ziemski patriota zacząłbyś do nich strzelać, uważąjąc ich za wrogów, którzy zniszczyli Twój świat, do którego tak się przyzwyczaiłeś i który tak pokochałeś?
Jak byś się wtedy zachował, przyjacielu? Czy zadałeś sobie kiedyś takie pytanie?
Tylko nie mów mi, że nie wiesz i że nie potrzebujesz się nad tym zastanawiać, bo nie wierzysz, że coś takiego kiedykolwiek się zdarzy.
Ja też tak kiedyś myślałem... Aż do pewnego czasu.
Pamiętaj, że oszukani czują się tylko ci, którzy uwierzyli...
Życzę ciekawych przemyśleń.
Autor